czwartek, 27 stycznia 2022

You just got Loki'd

 Hej!

Znacie to powiedzenie, że dzień może być "rollercoasterem emocji"? Jeśli tak rzeczywiście jest, to mój zdecydowanie był jednym z takich. Ale w sumie to nie przyszłam mówić o tym, tylko o mojej ostatniej ogromnej obsesji (drumroll please) - Tom Hiddleston. 

I wiem, wiem. Jestem prawdopodobnie ostatnią osobą, która ma fioła na punkcie tego brytyjskiego aktora, ale cóż - lepiej późno niż wcale! No więc zaczęło się standardowo od Avengersów (w poprzednim wpisie możecie poczytać co nieco o tym, jak w tym roku planuję nadrobić całe MCU, zapraszam!) i od roli Lokiego, ale jak się szybko przekonałam, nie jest to jedyna jego perfekcyjna odsłona.

W bardzo krótkim czasie zapoznałam się z bardzo dużą ilością materiałów z udziałem Hiddlestona. Jednym z pierwszych seriali był "The Night Manager" z 2016 roku, do którego podeszłam mniej więcej jak do każdego serialu: znudzę się po dwóch odcinkach i rzucę. Ale nie, obejrzałam całość i o. mój. Boże. To jedna z jego lepszych ról. Mam wrażenie, że ta taka nutka tajemniczości przenika w każdej jednej jego wersji, a w tej wykonał kawał dobrej roboty. Zdecydowanie polecam, jest to miniserial, tylko 8 odcinków, więc dla weteranów: jeden dzień zdalnego nauczania. 

Zaraz za tym poleciało "Crimson Peak". Nie ukrywam, opinie na Filmwebie były zniechęcające, ale chyba na ten moment nic nie odciągnie mnie od Toma Hiddlestona. Gra on tam zupełnie kogoś innego, młodego i (zgadliście) tajemniczego hrabiego z Wielkiej Brytanii. Sam film nie jest niczym super specjalnym, ale jeśli lubicie delikatne horrorki z odrobiną wyciskacza łez, totalnie powinniście spróbować. Seans co prawda na 2 godziny, ale można popatrzeć na ładne widoczki. 

I jeszcze jedna seria godna wspomnienia, to już sam "Loki" - serial dostępny na Disney+, który w zeszłym roku robił prawdziwą karierę w internecie. Moje podejście ponownie było sceptyczne, ale znowu łyknęłam całość w jedno posiedzenie. Mam wrażenie, że ten serial otworzył nowe drzwi dla Marvela, bo jest to koncept, o którym zbyt często nie słyszy się w tym uniwersum. Jednak Tom w swojej prawdopodobnie najbardziej rozpoznawalnej roli sprawdził się jak zawsze świetnie, efekty są bardzo przyjemne dla oka no i sama historia nie pozwala oderwać się od ekranu. Musicie spróbować obejrzeć chociaż jeden odcinek z dubbingiem - jest przekomiczny. Jednak jak zwykle polecam napisy, bo nie da się oglądać filmu z Lokim bez charakterystycznego, iście brytyjskiego "I beg your pardon?".

Trochę się nagadałam. Mam przed sobą jeszcze parę produkcji z udziałem Toma, z czego najwcześniej planuję obejrzeć "War Horse" (bo KOCHAM wersję sceniczną), a później pewnie zagłębię się w "Betrayal", może? W każdym razie, do następnego!

niedziela, 23 stycznia 2022

Coś na bezsenność

 Hej.

W zeszłym tygodniu nie było wpisu, i tym razem nie mam na to większego wytłumaczenia. Zapomniałam i tyle. Dzisiaj raczej podeszłam do pisania w stylu: 'nie mogę spać, stara płyta Beyonce brzęczy mi w uszach, czuję, że muszę się wyżyć'. Nie spodziewajcie się więc wartościowych rozkmin na żaden konkretny temat. Ale chyba po to ludzie zakładają blogi? Żeby artystycznie się wyżyć, co nie?

Przeczytałam dzisiaj pewne bardzo dobre fanfiction o Lokim z uniwersum Marvela. Jest to już któreś z kolei (kasuję średnio jedno na dwa dni) i zauważyłam pewną zależność. Kiedy zaczynam czytać coś po polsku, to naprawdę unikam historii opartych rzeczywiście na filmach bądź komiksach. Jednak kiedy biorę się za angielskie opowiadanie, to jakoś cytaty czy nawiązania do MCU absolutnie mi nie przeszkadzają. Może to moja wewnętrzna niechęć do naszej rodzimej spuścizny - nie przepadam za tłumaczeniem rzeczy na polski. Wszystkie filmy, książki, seriale; staram się to wszystko oglądać w takim języku, w jakim powstało. Ewentualnie z napisami, bo niestety nie rozumiem francuskiego. 

Szczególnie nienawidzę lektora. Doceniam oczywiście pracę, bo jest na pewno bardzo trudna, ale ja sama za tym nie przepadam. Kurcze, zabiera to całe emocje i napięcie z oglądanego filmu i w dodatku często, ze względu na tempo mówienia, lektor omija niektóre linijki. Matko, okropnie mnie to denerwuje - nigdy więcej lektora. Pozostaje jeszcze kwestia dubbingu w filmach fabularnych, ale to przemilczę. Nie chcę, żeby krzesła latały po ścianach. 

Wiecie, że jestem absolutnie okropna w korzystaniu ze Spotify? Zakładam, że większość z was ma jakieś playlisty i tutaj niezależnie od nastroju, gatunku czy pochodzenia muzyki - wszyscy macie. Tylko nie ja. Nienawidzę i nie umiem robić składanek. Po prostu wszystko co mi się podoba, jak leci ląduje w polubionych utworach i tak tego słucham. Też tak macie? Dla mnie wydaje się to dziwne, ale cóż. Takie życie. 

Odkryłam ostatnio, że w naszej kochanej Polsce istnieją kino-kawiarnie. Wybrałam się do jednej i szczerze, piwnica z projektorem i krzesłami załatwionymi z likwidacji starego teatru to nie Helios, ale klimat był super. Zwłaszcza, kiedy oglądasz film tak stary jak pierwsze "West Side Story". A w dodatku siorbiesz sobie herbatkę z jesiennej kolekcji. To było zaiste ciekawe doświadczenie. 

To chyba tyle na teraz. Może i nie mogę spać, ale oczy od ekranu i tak bolą. Pójdę się lepiej położyć. Pokój z wami, wiedza z nami.

Aha, i jeśli nie załapaliście o co chodzi z tłumaczeniem rzeczy na polski, to tutaj przykład czysto z Marvela, a nawet dwa. I to po prostu boli.

Tesseract = Hipersześcian

Midgardian = Midgardczyk/Midgardka

Ugh, aż źle mi się to pisało.



czwartek, 13 stycznia 2022

Nowa zajawka

 Hej!

Dzisiaj, ponownie, nie mam przy sobie laptopa, plus w biegu zapomniałam napisać wpis wcześniej. Więc oto jestem, pół godziny przez planowanym publikowaniem i piszę. Na szczęście dla mnie, mam o czym.

Ostatnio całkiem mocno wkręciłam się w świat Marvela. Jednym z moich postanowień noworocznych było obejrzenie wszystkich filmów MCU chronologicznie, co nawet ostatnio udało mi się zacząć realizować. Pierwszy w kolejce był "Kapitan Ameryka: Pierwsze starcie", a jako, że nie jestem zbyt wielką fanką tego bohatera, to nie wypowiadam się za dużo. Sama produkcja jest niezła, no ale nic specjalnego. Dalej jest "Kapitan Marvel", co za pierwszym razem też nie zrobiło na mnie zbyt dużego wrażenia. Jednak kiedy oglądałam to teraz, jakoś ten film wydawał mi się bardziej znośny. Pewnie pierwsza uraza wynikała z faktu, że nigdy nie przepadałam za prequelami.

Następny w kolejce czeka "Iron Man", ale jeszcze nie miałam okazji się za niego zabrać. Jak na razie poza tymi dwoma filmami widziałam wszystkie "Spider-Many" i parę innych, ale i tak najbardziej nie mogę się doczekać "Thora". Po pierwszej części byłam zakochana w Asgardzie, uniwersum, no i w samych postaciach. Nigdy nie byłam totalnym freakiem z Marvela, nie miałam nawet okazji zobaczyć "Avengers: Endgame" (chociaż po takiej dawce spoilerów od czasu premiery czuję się jakbym widziała cały film parę razy).

Teraz tak naprawdę rehabilituję się z fazy, która w dzieciństwie przeszła mi bardzo szybko, a teraz wraca, i to ze zdwojoną siłą. Liczę tylko na fakt, że nie zniechęci mnie 28 tytułów na liście. Na razie kończy się ona na "Doctor Strange: W multiwersum obłędu", które będzie miało premierę jeszcze w tym roku. Osobiście nie mogę się doczekać, zwłaszcza po tym, czego byliśmy świadkiem w "Spider-Man: No way home". Swoją drogą, jeden z moich ulubionych filmów Marvela kiedykolwiek - pewnie to przez sentyment do poprzednich odtwórców roli człowieka-pająka (zwłaszcza Toby McGuire). 

To chyba tyle na dzisiaj. Wiem, że krótko, ale ten tydzień do dla mnie naprawdę bieg na łeb, na szyję. W przyszłym wrócę z nową energią, jak tylko będę miała możliwość dobrze się wyspać. Do usłyszenia!


czwartek, 6 stycznia 2022

Ktoś inny - ktoś wyjątkowy

 Hej!

Dzisiaj rozszerzę trochę temat, który poruszyłam w poprzednim wpisie. Mianowicie niedawno skończyłam czytać kolejną książkę, która poruszała tematykę osób nieheteroseksualnych. Dosyć mocno dotknęło mnie to doświadczenie i skłoniło do przemyśleń, dlatego chciałam się tym z wami podzielić.

Zacznę od tego, że skupimy się tutaj głównie na kwestii osób homoseksualnych, czyli gejów i lesbijek. Nie jest to absolutnie przejaw mojej ignorancji czy nietolerancji, jednak taka tematyka jest głównie poruszana w czytanych przeze mnie książkach i nie mam żadnego doświadczenia z innymi orientacjami. Oczywiście, wliczamy też biseksualizm.

Pierwsze co zauważyłam, to fakt, że romanse dotyczące środowiska LGBT to najbardziej realistyczne i szczere romanse, jakie czytałam, a czytałam już całkiem sporo. Nigdy nie spotkałam się z książkami, w których temat trudności napotykanych na drodze miłości dwóch postaci został tak bardzo wyszczególniony. Jako przykład posłużę się "Red, White and Royal Blue" autorstwa Casey McQuinston, gdzie książę Anglii, Henry, oraz syn prezydent USA, Alex, mają przed sobą najtrudniejszą możliwą drogę do bycia szczęśliwym - jest to strach przed opinią innych ludzi. Osoby publiczne niestety muszą mierzyć się ze swoją rozpoznawalnością i ukrywać pewne elementy swojego życia, jednak jak długo jest się w stanie ukrywać najbliższą nam osobę?

Warto też wspomnieć o nieprzewidywalności takich książek. Pewnie bardziej wprawieni czytelnicy też już zauważają pewne schematy fabuł, do jakich uciekają się autorzy (najbardziej widać to w romansach). Ja jednak, posiadając już niemałe doświadczenie z zarówno "straight" romansami oraz tymi, których temat dzisiaj omawiamy, nigdy nie byłam w stanie przewidzieć przebiegu akcji. Z tego zestawienia wykluczam akurat "Pieśń o Achillesie", która jest oparta na micie, więc osoby zaznajomione z mitologią grecką będą znali kluczowe wątki tej historii.

Książki poruszające problemy osób o innej orientacji niż heteroseksualna są na razie drobną grupą, która po cichu zaczyna podbijać rynek. Ja jednak życzę autorom i autorkom jak najlepiej, bo w świecie, w jakim żyjemy, zwłaszcza w naszych polskich realiach, czasami trzeba walczyć o swoje.