wtorek, 9 sierpnia 2022

Alexis Hall powraca!

 Hej!

Czy naprawdę powinnam wspominać o tym, że znowu długo mnie nie było i pisać coś o wymówce albo jej braku? Chyba zostawimy te formalności za sobą. Także dzisiaj w sumie chciałabym opowiedzieć co nieco o absolutnej nowości, świeżynce na rynku książkowym. 

Drodzy państwo, Alexis Hall ponownie zachwyca swoim nowym dziełem, sequelem książki "Boyfriend Material" zatytułowanym (o ironio) "Husband Material". Premiera oryginału w języku angielskim miała miejsce 2 sierpnia. Nie zaskoczy was też pewnie fakt, że nie zamierzałam czekać na polskich tłumaczy i swój egzemplarz na Amazonie zamówiłam już dwa tygodnie wcześniej. Książka przyjechała do mnie wczoraj (przy pomocy mało pomocnego kuriera DHL, ale to na tą chwilę zostawmy bez komentarza) i już usiadłam do lektury.

Muszę przyznać, po przeczytaniu pierwszego tomu w dwóch wersjach językowych (polskiej i angielskiej) byłam dość pewna tego, że kolejną część muszę posiadać w oryginale. Dlaczego? Głównie ze względu na humor. Nie ukrywam, nie przepadam za komediami, jednak humor pana Hall jest dla mnie niesamowicie wciągający. Porusza czytelnika prostotą i autentycznością na taką skalę, że jestem szczerze w stanie uwierzyć, że to żarty z życia wzięte. 

Kolejnym aspektem, który przyciąga do lektury jest oczywiście budowa postaci. W pierwszej części zobaczyliśmy głównych bohaterów w każdej możliwej odsłonie - szczęśliwych, smutnych, zdenerwowanych czy podekscytowanych, i chociaż mogłoby się wydawać, że nic więcej nie odkryjemy, Alexis wciąż szokuje odsłanianiem kolejnych i kolejnych nieznanych nam elementów tej dwójki. Swoją chwilę sławy dostają również bohaterowie drugoplanowi, tacy jak powracający Miles, były partner Luca, czy jego sławetna paczka przyjaciół. Miło jest wrócić do znajomych twarzy.

Książka "Husband Material" oraz jej prequel to idealny wybór dla niezdecydowanych. Jeśli nie jesteście pewni, czy jesteście w nastroju na komedię, romans czy dramat, ta lektura pozwoli wam dostarczyć sobie każdej z tych emocji. Nie raz was zaskoczy, przyciągnie, czy nawet zmusi do odłożenia jej na chwilę i wzięcia oddechu. Gorąco polecam!

czwartek, 12 maja 2022

Coś o miłości, takiej czy innej

 Hej!

Dzisiaj oczywiście znowu spóźniona, znowu po trzech tygodniach przerwy. Myślę, że równie dobrze możemy wszyscy założyć, że ten blog nie ma schematu publikacji i średnio co miesiąc trzeba go odświeżać, bo zawsze jest szansa na mój nagły przypływ weny twórczej. 

A dziś poruszymy temat twórczości właśnie, głównie twórczości literackiej dotykającej tematów środowiska LGBTQ+. Chociaż ciężko mi wypowiadać się o sytuacji panującej w tych kręgach, których sama nie jestem częścią, to książki i reportaże dostarczają mi pewnej wiedzy w formie przystępnej dla tak łatwo nudzącej się osoby jaką jestem. Moje dzisiejsze wnioski i wypociny będę bazować na paru książkach, które wymienię i podlinkuję na końcu.

Pierwsza rzecz, większość z nich to literatura dla młodzieży. I wiem, nie jest ona traktowana na poważnie jeśli chodzi o analizy trudnych tematów społecznych, jednak dostarcza pewnej perspektywy. Czuję, że jako czytelnik, poprzez przystępną formę jestem w stanie wyobrazić sobie siebie lub osoby z mojego otoczenia w przytoczonych sytuacjach. Takie książki pokazują problemy, ale bardzo często też zwyczajne różnice pomiędzy "typowymi" bądź "heteroseksualnymi" relacjami, a tymi ze środowiska queer. Wiem, niestety, że muszę postawić nacisk na słowo "problemy" - bowiem nie tylko w tych historiach, ale też po prostu istnieją persony, które nie rozumieją. Homofobiczna rodzina, przyjaciele, nauczyciele czy współpracownicy, bycie sensacją dla mediów, jak to ci geje się z tym nie obnoszą. To boli.

Brzmi to drastycznie i takie jest. Książki autorek takich jak Alexis Hall czy Casey McQuinston w lekko prześmiewczy, często bezpośrednio-ckliwy sposób pokazują, jak bardzo inaczej traktujemy związki nieheteroseksualne. Nie gorzej, nie lepiej, to nie jest teraz ważne - po prostu inaczej. Dla naszego akurat narodu to wciąż zjawisko niesamowicie kontrowersyjne, ale czy na pewno musi takie być? Zauważcie, że każdy chłopak wychodzący na spacer ze swoim partnerem bądź dziewczyna trzymająca za rękę swoją dziewczynę to zawsze ogromna sensacja dla ludzi wokół, nawet jeśli tego nie pokazują. Czy nie lepiej po prostu przyjąć do wiadomości, że tak teraz wygląda świat, ludzie już nie kryją się po szafach i chcą NORMALNIE żyć i kochać?

Wracając jeszcze do traktowania, muszę przyznać, że strasznie niekomfortowe jest zmienianie podejścia do kogoś tylko dlatego, że jest, załóżmy, biseksualny lub niebinarny. Sama jeszcze ze trzy lata temu chciałam mieć "kolegę-geja", bo uznałam, że to będzie super fajne, i że będę mogła wypytywać go o różne rzeczy. A potem wyszłam z wiejskiej podstawówki, poszłam do szkoły średniej i zdobyłam znajomych, którzy prędzej czy później sami powiedzieli mi, kim są. I wiecie co? To nic nie zmienia. NIC. Nie chcę nawet zaczynać tematu osób, które odwracają się od swoich biseksualnych bądź homoseksualnych przyjaciół, bo boją się, że ci się w nich zakochają. Obrzydliwe.

I to chyba tyle. Nie chcę iść na wieczną tyradę ze światem o prawa i przywileje osób queer, bo są od tego bardziej odpowiednie media niż mini-blog znudzonej licealistki. I bardziej odpowiedni ludzie. Ale jak obiecałam, linkuję książki, na których bazowałam:

piątek, 22 kwietnia 2022

Boy meets boy, they fall in love

 Hej,

Teraz już oficjalnie mogę powiedzieć, że zaniedbuję tego bloga. Kolejna miesięczna przerwa za nami, ale nie o tym dzisiaj. Jestem świeżo po seansie serialu "Heartstopper" wyprodukowanego przez Netflix, którego premiera odbyła się dosłownie dzisiaj. Jest to historia dwójki nastolatków i ich przyjaciół odkrywających tak naprawdę czym jest dla nich miłość. 

Całość oparta jest na serii komiksów o tym samym tytule stworzonych przez cudowną i niesamowicie utalentowaną Alice Oseman. Z tego co mi wiadomo to jest to wciąż projekt kontynuowany, jednak ja osobiście przeczytałam dobre 170 rozdziałów po angielsku, a ostatnio w moje ręce dostały się również egzemplarze papierowe w polskiej wersji językowej. I są naprawdę dobre, jednak dalej nie mogę zdzierżyć tłumaczenia słowa "straight" (oczywiście w kontekście osoby) na "heteryk". Chyba za bardzo kojarzy mi się z herezją.

Całość pierwszego sezonu liczy sobie na chwilę obecną 8 odcinków, każdy po około 30 minut, a nawet mniej. Nie jest więc pewnie zaskoczeniem, że udało mi się przerobić całość w jedno posiedzenie, i to w dzień premiery. Chcę jednak, omijając możliwie jak największą ilość spoilerów przedstawić wam moją opinię na temat produkcji Netflixa. Zawsze jednak istnieje szansa na malutki spoiler, więc polecam wam na własną rękę jednak zapoznać się z serialem.

Pierwsze co zauważy osoba po lekturze oryginalnych komiksów są drobne zmiany w fabule. Nie dla każdego jest to coś złego, ja jednak należę do grona, które nie pogardziłoby wierną książce adaptacją. W serialu poza minimalnymi szlifami, jak imiona postaci pojawiły się też rzeczy kompletnie zmieniające historię. Za przykład podam pojawienie się postaci Imogen, koleżanki Nicka, która w komiksach ani razu się nie pojawia. Istotną kwestią są również wydarzenia następujące w trzecim tomie, mianowicie wyjazd naszych bohaterów na szkolną wycieczkę do Paryża. I nie zamierzam tutaj winić Netflixa, oczywiście, że mają ograniczone koszta, jednak ta podróż pozwoliła na naprawdę ciekawy character development dla wielu postaci drugoplanowych, a w serialu w ogóle się nie odbywa. Zmieniono też elementy podróży emocjonalnej głównych bohaterów, adaptacja niestety pewnie z potrzeby dotarcia do szerszego odbiorcy stosuje zabiegi znane nam z innych romansów dla nastolatków, takie jak klasyczne misunderstandings (ang. nieporozumienia) bądź nawracające problemy z byłymi partnerami. 

Część z tych zmian, jak wcześniej wspomniałam, jestem w stanie wybaczyć. Oceniając więc serial w całości, wystawię mu dwie opinie. Pierwsza, jako osoba, która jest doskonale zaznajomiona z historią, na której bazowana jest adaptacja, nie mogę wystawić serialowi wyżej niż mocnej ósemki. Jednak, gdybym oglądała to bez wcześniejszej interakcji z książką, ocena wzrasta do 9, a może nawet 9.5. Jest to po prostu cudowna historia, zamknięta w świetnie dobranej obsadzie, dobrej grze kamery, sprytnym użyciu oświetlenia, dopasowanej muzyki i profesjonalnej grze czasem. Polecam "Heartstopper" każdemu, kto nie boi się czuć, żyć, i odkrywać siebie.

czwartek, 17 marca 2022

Nie zgadniecie, kto wrócił

 Hej!

Tak, to ja. Po kolejnej długiej przerwie jestem z powrotem, ale tym razem znowu mam parę wymówek. W trakcie miesiąca nieobecności byłam w stanie zachorować dwa razy, wyjechać na ferie, przeczytać multum książek i podchwycić parę nowych, pewnie krótkotrwałych jak reszta, hobby.

A dzisiaj opowiemy sobie o jednym z nich, mianowicie - wróciłam do uniwersum DC Comics. W sumie największym katalizatorem do powrotu był świeżutki, nowy film "The Batman" w reżyserii Matta Reeves'a. Przyjaciółka, która mnie na niego zaprosiła, jest wieloletnią fanką komiksów o superbohaterach, niezależnie od uniwersum. Była więc w stanie wytłumaczyć mi wszystkie smaczki, które zostały zamieszczone w filmie i pomóc mi lepiej zrozumieć nowy świat wykreowany w tym filmie. 

No i się zaczęło. Ta sama przyjaciółka zaoferowała pożyczenie mi paru komiksów ze swojej kolekcji, żebym po dłuższej przerwie (która trwała od premiery pierwszego "Legionu Samobójców, czyli już prawie 5 lat!) mogła na spokojnie, bez pośpiechu przypomnieć sobie konkretne historie i bohaterów. I tak właśnie weszłam w posiadanie czterotomowej serii "Nightwing" Tima Seeley'a, dwutomowej sagi "Biały Rycerz" niezastąpionego Seana Murphy'ego i jednotomówki "Batman: Mroczny książę z bajki" Mariniego. Jak na razie dobrałam się do "Nightwinga" i przypomniałam sobie miłość z dzieciństwa, kiedy to pierwsza seria tych komiksów zostawiła mnie z ostrą traumą. 

Sprawdziłam też teczkę w poszukiwaniu starego fanfiction o Jokerze, które pisałam w podstawówce. No cóż, logika i sposób myślenia adekwatny dla trzynastolatki po nielegalnym seansie "Legionu Samobójców". Spróbowałam jednak podjąć się "naprawy" tego dzieła i po ogromnej, OGROMNEJ ilości zmian udało mi się doprowadzić fabułę do ładu i składu.

Zaczęłam też pisanie czegoś, na co plan powstał w mojej głowie również wiele lat temu. Moim marzeniem jako pisarza było odtworzenie historii Harley Quinn w mojej wersji, bardzo różniącej się od oryginału. Postać Harley została zamieniona na mężczyznę, doświadczonego psychologa, który do Arkham trafia w pogoni za wysoką pensją. Nawet nie wiecie, jak przyjemnie się to pisze!

Także tutaj skończymy, resztę zostawiam waszej wyobraźni i zachęcam do eksplorowania świata DC samemu!

niedziela, 6 lutego 2022

To znowu ja!

 Hej!

Dzisiaj przychodzę do was ja, spóźniona z wpisem o parę dni. Spytacie może, dlaczego nie było wpisu w czwartek? A ja odpowiem, że nie wiem. Po prostu prawdopodobnie zapomniałam, wyłączyłam przypominający budzik i żyłam dalej swoim życiem. Ale dzisiaj, kiedy znalazłam trochę więcej czasu, czas nadrobić stracony wpis. 

No więc czym się ostatnio zajmowałam? Tak naprawdę niczym konkretnym, chociaż do moich obsesji wskoczyły dwa nowe uniwersa i oba wam dzisiaj opiszę. Pierwsze, absolutnie cudowne, to świat z serialu "Arcane". Nie jestem wiernym graczem LoL'a, turnieje oglądałam jak byłam młodsza, a teraz całkowicie od nich odeszłam. Jednak z winy pewnego członka mojej rodziny wzięłam się za produkcję Netflixa i szczerze, dawna miłość do postaci Jinx spadła na mnie jak grom z jasnego nieba.

Muszę was tutaj trochę wprowadzić w moją "mroczną przeszłość". Kiedyś naprawdę jarałam się cosplayem - aż do momentu gdzie dwa warkocze to było moje standardowe uczesanie. Kochałam oglądać ludzi w przebraniach, a moim marzeniem było tworzenie kostiumów samemu. Postacią, która wtedy za mną chodziła, była Jinx w najbardziej klasycznym wydaniu, z pistoletami przy pasie, minigunem w ręku i Rybeńką. Jednak wiadomo, cosplay to zabawa trudna, czasochłonna i bardzo droga, więc marzenia przepadły.

A teraz wróciły! Serial obudził we mnie na nowo fascynację postaciami z gry League of Legends, wyszukiwaniem fanartów i sprawdzaniem nowych skórek. Historia przedstawiona przez Netflixa jest genialna, wciągająca i trzymająca w napięciu, ale to, co najbardziej przyciąga, to animacja. Dawno tak nie zachwycałam się grą świateł w jakimkolwiek dziele kinematografii, a co dopiero animowanym. Przebili wszystkie moje oczekiwania, polecam każdemu.

A druga pasja, którą postaram się streścić ciutkę szybciej, to seria komiksów Alice Oseman pod tytułem "Heartstopper". Opowiadają one historię Charliego i Nicka, którzy poznają się w liceum i muszą mierzyć się z trudnościami życia w związku homoseksualnym, gdzie każdy z chłopców ma jeszcze swoje prywatne problemy. Łyknęłam wszystkie tomy w jeden wieczór, przepłakałam sporą ich część. Również bardzo polecam, nawet osobom, które na co dzień w takiej tematyce nie siedzą. A, i Netflix przygotowuje fabularną ekranizację! 

czwartek, 27 stycznia 2022

You just got Loki'd

 Hej!

Znacie to powiedzenie, że dzień może być "rollercoasterem emocji"? Jeśli tak rzeczywiście jest, to mój zdecydowanie był jednym z takich. Ale w sumie to nie przyszłam mówić o tym, tylko o mojej ostatniej ogromnej obsesji (drumroll please) - Tom Hiddleston. 

I wiem, wiem. Jestem prawdopodobnie ostatnią osobą, która ma fioła na punkcie tego brytyjskiego aktora, ale cóż - lepiej późno niż wcale! No więc zaczęło się standardowo od Avengersów (w poprzednim wpisie możecie poczytać co nieco o tym, jak w tym roku planuję nadrobić całe MCU, zapraszam!) i od roli Lokiego, ale jak się szybko przekonałam, nie jest to jedyna jego perfekcyjna odsłona.

W bardzo krótkim czasie zapoznałam się z bardzo dużą ilością materiałów z udziałem Hiddlestona. Jednym z pierwszych seriali był "The Night Manager" z 2016 roku, do którego podeszłam mniej więcej jak do każdego serialu: znudzę się po dwóch odcinkach i rzucę. Ale nie, obejrzałam całość i o. mój. Boże. To jedna z jego lepszych ról. Mam wrażenie, że ta taka nutka tajemniczości przenika w każdej jednej jego wersji, a w tej wykonał kawał dobrej roboty. Zdecydowanie polecam, jest to miniserial, tylko 8 odcinków, więc dla weteranów: jeden dzień zdalnego nauczania. 

Zaraz za tym poleciało "Crimson Peak". Nie ukrywam, opinie na Filmwebie były zniechęcające, ale chyba na ten moment nic nie odciągnie mnie od Toma Hiddlestona. Gra on tam zupełnie kogoś innego, młodego i (zgadliście) tajemniczego hrabiego z Wielkiej Brytanii. Sam film nie jest niczym super specjalnym, ale jeśli lubicie delikatne horrorki z odrobiną wyciskacza łez, totalnie powinniście spróbować. Seans co prawda na 2 godziny, ale można popatrzeć na ładne widoczki. 

I jeszcze jedna seria godna wspomnienia, to już sam "Loki" - serial dostępny na Disney+, który w zeszłym roku robił prawdziwą karierę w internecie. Moje podejście ponownie było sceptyczne, ale znowu łyknęłam całość w jedno posiedzenie. Mam wrażenie, że ten serial otworzył nowe drzwi dla Marvela, bo jest to koncept, o którym zbyt często nie słyszy się w tym uniwersum. Jednak Tom w swojej prawdopodobnie najbardziej rozpoznawalnej roli sprawdził się jak zawsze świetnie, efekty są bardzo przyjemne dla oka no i sama historia nie pozwala oderwać się od ekranu. Musicie spróbować obejrzeć chociaż jeden odcinek z dubbingiem - jest przekomiczny. Jednak jak zwykle polecam napisy, bo nie da się oglądać filmu z Lokim bez charakterystycznego, iście brytyjskiego "I beg your pardon?".

Trochę się nagadałam. Mam przed sobą jeszcze parę produkcji z udziałem Toma, z czego najwcześniej planuję obejrzeć "War Horse" (bo KOCHAM wersję sceniczną), a później pewnie zagłębię się w "Betrayal", może? W każdym razie, do następnego!

niedziela, 23 stycznia 2022

Coś na bezsenność

 Hej.

W zeszłym tygodniu nie było wpisu, i tym razem nie mam na to większego wytłumaczenia. Zapomniałam i tyle. Dzisiaj raczej podeszłam do pisania w stylu: 'nie mogę spać, stara płyta Beyonce brzęczy mi w uszach, czuję, że muszę się wyżyć'. Nie spodziewajcie się więc wartościowych rozkmin na żaden konkretny temat. Ale chyba po to ludzie zakładają blogi? Żeby artystycznie się wyżyć, co nie?

Przeczytałam dzisiaj pewne bardzo dobre fanfiction o Lokim z uniwersum Marvela. Jest to już któreś z kolei (kasuję średnio jedno na dwa dni) i zauważyłam pewną zależność. Kiedy zaczynam czytać coś po polsku, to naprawdę unikam historii opartych rzeczywiście na filmach bądź komiksach. Jednak kiedy biorę się za angielskie opowiadanie, to jakoś cytaty czy nawiązania do MCU absolutnie mi nie przeszkadzają. Może to moja wewnętrzna niechęć do naszej rodzimej spuścizny - nie przepadam za tłumaczeniem rzeczy na polski. Wszystkie filmy, książki, seriale; staram się to wszystko oglądać w takim języku, w jakim powstało. Ewentualnie z napisami, bo niestety nie rozumiem francuskiego. 

Szczególnie nienawidzę lektora. Doceniam oczywiście pracę, bo jest na pewno bardzo trudna, ale ja sama za tym nie przepadam. Kurcze, zabiera to całe emocje i napięcie z oglądanego filmu i w dodatku często, ze względu na tempo mówienia, lektor omija niektóre linijki. Matko, okropnie mnie to denerwuje - nigdy więcej lektora. Pozostaje jeszcze kwestia dubbingu w filmach fabularnych, ale to przemilczę. Nie chcę, żeby krzesła latały po ścianach. 

Wiecie, że jestem absolutnie okropna w korzystaniu ze Spotify? Zakładam, że większość z was ma jakieś playlisty i tutaj niezależnie od nastroju, gatunku czy pochodzenia muzyki - wszyscy macie. Tylko nie ja. Nienawidzę i nie umiem robić składanek. Po prostu wszystko co mi się podoba, jak leci ląduje w polubionych utworach i tak tego słucham. Też tak macie? Dla mnie wydaje się to dziwne, ale cóż. Takie życie. 

Odkryłam ostatnio, że w naszej kochanej Polsce istnieją kino-kawiarnie. Wybrałam się do jednej i szczerze, piwnica z projektorem i krzesłami załatwionymi z likwidacji starego teatru to nie Helios, ale klimat był super. Zwłaszcza, kiedy oglądasz film tak stary jak pierwsze "West Side Story". A w dodatku siorbiesz sobie herbatkę z jesiennej kolekcji. To było zaiste ciekawe doświadczenie. 

To chyba tyle na teraz. Może i nie mogę spać, ale oczy od ekranu i tak bolą. Pójdę się lepiej położyć. Pokój z wami, wiedza z nami.

Aha, i jeśli nie załapaliście o co chodzi z tłumaczeniem rzeczy na polski, to tutaj przykład czysto z Marvela, a nawet dwa. I to po prostu boli.

Tesseract = Hipersześcian

Midgardian = Midgardczyk/Midgardka

Ugh, aż źle mi się to pisało.